Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej domaga się zwrotu 4,365 mln zł dotacji unijnej, która trafiła do firmy zięcia Renaty Janik – obecnej marszałkini województwa świętokrzyskiego z PiS. Pieniądze przyznano jeszcze, gdy była wicemarszałkiem. Teraz urzędnicy mówią wprost: doszło do konfliktu interesów. Ona odpowiada – to polityczna nagonka.

Decyzję o zwołaniu Rady Gabinetowej ogłosiła minister funduszy Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ujawniając, że kontrola resortu i unijnych służb (OLAF) wykazała nieprawidłowości w przyznaniu środków. Jej zdaniem marszałkini „nie ujawniła konfliktu interesów”, a procedura budzi poważne zastrzeżenia.

Politycy KO grzmią, że marszałkini chce pokryć roszczenie z pieniędzy podatników. – To nie do zaakceptowania – mówi radny Gerard Pedrycz. Z kolei poseł Lucjan Pietrzczyk domaga się „naprawienia szkód i przestrzegania prawa”.

Renata Janik odpiera zarzuty. Twierdzi, że decyzję o dotacji podjął poprzedni zarząd województwa, na czele z Adamem Jarubasem. Jej podpis na umowie miał być wyłącznie „techniczny”, a cała procedura – formalnie zakończona zanim objęła stanowisko. O sprawie wcześniej informowali też posłowie Giertych i Pietrzczyk, ale prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa.

Marszałkini zarzuca ministerstwu polityczne intencje i ostrzega: jeśli nie przestaną, sprawa trafi do sądu. Dodaje, że firma zięcia stworzyła dziesiątki miejsc pracy i zapłaciła do budżetu więcej, niż wynosi sama dotacja.

Czy to rzeczywiście walka o sprawiedliwość, czy polityczne przeciąganie liny? Jedno jest pewne – sprawa może mieć długi i gorący ciąg dalszy.